poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Barcelona-> day by day


HOLA :)
Jak co tydzień kolejne doniesienia… Tym razem mniej emocjonujące, bo nie związane z żadnym wyjazdem…
Niestety trip to Lleida mountains nie wypaliła, a tak kocham góry… brzmi to dość niedorzecznie z ust osoby która jako miejsce na kolejną przygodę życia wybrała już po raz trzeci miejsce ściśle związane z morzem ;) Prawda jest jednak taka że od zawsze lubiłam góry, od zawsze mnie fascynowały i budziły podziw. Tylko w górach czuje prawdziwą potęgę natury… bije od nich swoisty majestat!  Ohhh strasznie mi tego brakuje… tego napięcia które towarzyszy ci zawsze w momencie wchodzenia na sam szczyt, oczekiwania że za chwilę całe zmęczenie zniknie przesłonięte nieziemskim widokiem rozciągającym się jak okiem sięgnąć...mhm, cudnie! Widzę to oczami wyobraźni i już nie mogę się doczekać kiedy wdrapię się na jakiś pagórek w Hiszpanii :D
No tak, miałam pisać o tygodniu i weekendzie, który spędziłam w Barcelonie i cóż jak zwykle zboczyłam z tematu ;) Tydzień minął jak zwykle szokująco szybko, choć w pracy zrobiło się strasznie pusto... Generalnie Barcelona „opustoszała”, tzn. jest wciąż całe morze turystów, ale Hiszpanie uciekli od gorąca-> nastał sierpień, miesiąc sjesty nieustającej :) Chociażby w poniedziałek ruszyłam do biblioteki w poszukiwaniu artykułów do nowych reakcji, którymi mam się zająć w projekcie i cóż... dumna że chyba potrafię wyrazić się po hiszpańsku, oczywiście w tej akurat kwestii… zastałam bibliotekę zamkniętą, co ja mówię cały uniwersytet z wszystkimi jego oddziałami zamknięty!!! Wróciłam więc pokornie do pracy i wróciłam też do szperania w Internecie…  na szczęście na prawdziwą chemię też znalazłam trochę czasu ;) Sierpień to taki leniwy miesiąc, dopiero się zaczął a już nie mogę się doczekać końca!! Chociaż mam jeszcze inne powody żeby z niecierpliwością wyczekiwać jego końca ;)
W tym tygodniu doszłam też do bolesnego wniosku, czas wprowadzić cięcia budżetowe…lub inne strategie oszczędzania... i tak zaraz po wypłacie przerzucam się na transport bicingiem :D To świetne i strasznie tanie rozwiązanie w Barcelonie. Nie wszędzie wypaliłaby komunikacja rowerowa, bo to właśnie mam na myśli, ale tu gdzie prawie zawsze świeci słońce, możesz dzięki temu jednocześnie zaoszczędzić pieniądze (na metrze), zgubić zbędne kalorie, poprawić kondycję i jeszcze się opalić! Chyba nie może być lepiej :)
A weekend...? Weekend, spędzony na odkrywaniu sekretów Barcelony, no przesadziłam bo w zasadzie chodziliśmy z przewodnikiem :D  Każda pierwsza niedziela miesiąca to wstęp do większości muzeów Barcelony for free, co oznacza tanie zwiedzanie i oznacza też gigantyczne kolejki… Myślę że wystawę Picassa zostawię sobie gdzieś na listopad... może wtedy rzesza ludzi stojących w małych uliczkach nie będzie przekraczać 1.5 km… :D
Przeskakując do innego tematu, jakkolwiek wyjazdy takie jak ten zawsze kojarzą się z ludźmi których życie kręci się więc wokół hasła NEVER ENDING FUN, ale jak to w życiu każdy pojmuje to inaczej i muszę po raz pierwszy stwierdzić że chyba średnio trafiłam na swoja ekipę :( co nie znaczy że odczuwam nudę oczywiście… po prostu muszę się starać bardziej aniżeli dotychczas! A może ja po prostu już wyrosłam z pewnej formy rozrywki i potrzebuje innej, sama nie wiem… Podsumowując, jeśli ja nadal cieszę się swoim pobytem i inni również -> to chyba znaczy że każdy może znaleźć tu coś dla siebie!!!
Jak zwykle więc polecam ERASMUSA ;)

3 komentarze:

  1. No starzejemy;) Ja jak zwykle czytam, chociaż wszystko wiem zanim pojawi się na blogu:)

    OdpowiedzUsuń
  2. No niewątpliwie wiesz najwięcej :P
    A z tym starzeniem... chłopaki, damy rade jeszcze trochę ;)

    OdpowiedzUsuń