niedziela, 21 sierpnia 2011

Barcelona-> ciąg dalszy


Wróciłam do swojego ja :D i dziś mogę opisać moje przypadki z przeciągu już dwóch tygodni… Zaskoczę wszystkich...w zeszły weekend miałam chwilkę dla siebie, wiec postanowiłam sprawdzić jak blog wyglądać powinien… a więc czytałam blogi tematyczno różne i osób różnych. Pierwszy raz tworze opowieść o samej sobie i zastanawiam się zwyczajnie w jakie słowa ubrać moją opowieść aby była przyjemna dla Was i… dla mnie kiedy będę już do niej wracać… Blog, co to takiego bardziej dziennik czy bardziej pamiętnik… pisać konkretnie o faktach i wydarzeniach z przeciągu dni ostatnich czy pozostawiać w nim „odbicie online” wszystkich emocji i uczuć które towarzyszyły mi w tym czasie. Nie wszyscy być może wiedzą ale z natury jestem straszną gadułą, więc pewnie efekt ocenię pod koniec pisania-> efekt słowotoku zapisany tym razem ekranie monitora : )
Przechodząc do tematu głównego… Tydzień mija za tygodniem i w zasadzie czuję się tu coraz bardziej u siebie... ulice nie wydają się już takie obce i coraz częściej chodzę bez mapy, język brzmi o wiele przyjemniej i ma już jakieś znaczenie, a ludzi, hmm cóż to tylko Hiszpanie mają swoje wady :P
Generalizując wszystko wydaje się być takie zwyczajne, żyję sobie z dnia na dzień zmieniając kartki w kalendarzu, a może tylko mi się tak wydaje i to tylko efekt nadmiaru pracy. W zasadzie ostatnio po wyrobieniu swoich już standardowych nadgodzin kiedy wracam do domu mam ochotę położyć się i zasnąć… ale spokojnie, nie poddaję się tak łatwo zmęczeniu ;) ostatnio w ramach relaksu byłam na koncercie jazzowym… Barcelona paradoksalnie w sierpniu, bo przecież to miesiąc gdzie nic nie działa i wszyscy urlopują gdzieś na Costa Brava, ma wiele do zaoferowania : ) Fiesty, koncerty, open air festivals i wszystko oczywiście z wejściem for free! Jazz concert był fajny, ale towarzystwo fajniejsze! Brakuje mi takich spontanicznych wypadów, tu faktycznie trzeba zorganizować całą wycieczkę żeby się gdzieś wybrać… z drugiej strony zawsze kończymy w gronie gdzie każdy znajdzie odpowiadającą mu osobę, taką z którą chce porozmawiać więc koniec końców każdy jest zadowolony ;) Przy okazji poznałam trochę nowych ludzi i dowiedziałam się o kilku nowych miejscach… fajnie : )
Czas płynął i przyszedł weekend, wszyscy się rozjechali, m.in. do Walencji, a ja… cóż bez wypłaty na koncie mogłam się wybrać na plaże ;) tak też zrobiłam-> z Sofi ruszyłyśmy do Mataro! Na szczęście z Sofi nigdy się nie nudzę, zawsze mamy temat do „plotek” i pomysł na jakąś aktywność! Był to długi weekend więc w niedzielę zamiast do łóżka uderzyliśmy z polską mafią i Sofi do klubu salsy!! Nikt, absolutnie nikt nie umiał tańczyć salsy, a klub okazał się klubem dla profesjonalistów, nie dla amatorów jak my :P co nie zmienia faktu ze mieliśmy lots of FUN! Tylko ludzie wokoło nas się dziwnie patrzyli… Pochwalę się że udało mi się zatańczyć z jakimś Hiszpanem.. uważam to za mój osobisty sukces, szczególnie ze nie mając pojęcia o salsie, nie było tak źle :D Noc zaliczam do jak najbardziej udanych !!! :D Nie zmienia to faktu ze kurs salsy należy zapisać na liście rzeczy koniecznych do zrobienia w przyszłości ;)
Tydzień miniony, to tydzień Fiesty na Gracia !!! Każdy mówił że będzie niesamowicie i było, tzn jest bo dziś się kończy, ale spokojnie jutro już rozpoczyna się fiesta na Sants : ) Hiszpanie ewidentnie mają fantazje, co widać na każdej z ulic na Gracia, aż żałuje że nie mam lepszego aparatu i jakichkolwiek zdolności do robienia zdjęć wtedy mogłabym jakoś odwzorować widok który miałam przed oczami… Naprawdę robi wrażenie i ta atmosfera, koncerty na każdym z placyków.. jak wielkie juwenalia w Łodzi : ) W dodatku w międzyczasie był jeszcze mecz Barcelona-Real Madryt… więc wyobraźcie sobie co się wtedy działo… nie musiałam wychodzić z domu żeby wiedzieć jaki jest wynik meczu : D wszyscy wiwatowali i słychać było ogólną radość na ulicach Barcelony, na Gracii musiało to wyglądać jeszcze lepiej, szczęśliwi ludzie maszerujący kolorowymi ulicami… i mnie tam nie było ;( no cóż nie zawsze można być wszędzie…
Kolejny weekend, cóż oczywiście Fiesta na Gracia, zakończona huśtawkami o 3 rano… btw nie wiedziałam ze moja okolica jest aż taka fajna ; ) i sobota Mataro-> pożegnanie Darko!
W życiu wszystko ma swój początek i ma swój koniec… dla wielu osób właśnie zbliża się nieuchronnie koniec przygody w Barcelonie! Pożegnania zawsze są trudne, chociaż tym razem mniej zżyłam się z ludźmi… Wspominałam już wcześniej o tym… trudno tu o jakieś przyjaźnie więc choć byłoby by miło znaleźć bratnia duszę, jakby to ujęła Ania z Zielonego Wzgórza, wmawiam sobie że mam jeszcze czas, bo mój czas się tu jeszcze przecież nie skończył i nie wszyscy opuszczają Barcelonę! Nie ma co panikować ; ) 
Mam nadzieję ze objętość tego wpisu nikogo nie zniechęciła… ostrzegałam że często włącza mi się słowotok : P
Saludos
Ania

środa, 17 sierpnia 2011

Małopozytywnie...

Miałam dziś wielki plan dokonać wilkiego wpisu!!! Ostatnio, a może jak zawsze :) sporo się dzieje i jest dużo wydarzeń do opisania... ale z całą stanowczością, muszę stwierdzić że dzień dzisiejszy nie jest dniem dobrym na pisanie i że nie powinnam dziś tworzyć żadnych, absolutnie żadnych tekstów, bo zdecydowanie w żaden sposób nie będą one pasować do stylu w jakim chciałabym prowadzić tego bloga...
Cóż z bólem muszę stwierdzić że ewidentnie jestem dziś w ponurym nastroju i mam wieczór narzekania, więc jak tu stworzyć coś pozytywnego kiedy w głowie czają sie złowrogie, czarne myśli...
Tak naprawdę wiem tylko o kilku osobach, które spędzają czas nad moimi wpisami... nie wiem wiec dla kogo piszę, ale nie chce żeby to co wyrażam przypominało wypowiedź zgorzkniałego tetryka...mam nadzieję że nim nie jestem. Miejsca takie jak to, wyjazdy takie jak ten i programy jak Erasmus mają nas pozytywnie ładować... często bywałam kiedyś smutna i przygaszona, ale za każdym razem kiedy los rzucał mnie w nieznane nabierałam optymizmu i  entuzjazmu...  tak wiec zamiast dziś kierować się złymi emocjami, postaram się z nowym spojrzeniem opisać wszystko co wydarzyło się w przeciągu tygodnia jutro, pojutrze... a tymczasem pozdrawiam i do następnego 
Ania

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Barcelona-> day by day


HOLA :)
Jak co tydzień kolejne doniesienia… Tym razem mniej emocjonujące, bo nie związane z żadnym wyjazdem…
Niestety trip to Lleida mountains nie wypaliła, a tak kocham góry… brzmi to dość niedorzecznie z ust osoby która jako miejsce na kolejną przygodę życia wybrała już po raz trzeci miejsce ściśle związane z morzem ;) Prawda jest jednak taka że od zawsze lubiłam góry, od zawsze mnie fascynowały i budziły podziw. Tylko w górach czuje prawdziwą potęgę natury… bije od nich swoisty majestat!  Ohhh strasznie mi tego brakuje… tego napięcia które towarzyszy ci zawsze w momencie wchodzenia na sam szczyt, oczekiwania że za chwilę całe zmęczenie zniknie przesłonięte nieziemskim widokiem rozciągającym się jak okiem sięgnąć...mhm, cudnie! Widzę to oczami wyobraźni i już nie mogę się doczekać kiedy wdrapię się na jakiś pagórek w Hiszpanii :D
No tak, miałam pisać o tygodniu i weekendzie, który spędziłam w Barcelonie i cóż jak zwykle zboczyłam z tematu ;) Tydzień minął jak zwykle szokująco szybko, choć w pracy zrobiło się strasznie pusto... Generalnie Barcelona „opustoszała”, tzn. jest wciąż całe morze turystów, ale Hiszpanie uciekli od gorąca-> nastał sierpień, miesiąc sjesty nieustającej :) Chociażby w poniedziałek ruszyłam do biblioteki w poszukiwaniu artykułów do nowych reakcji, którymi mam się zająć w projekcie i cóż... dumna że chyba potrafię wyrazić się po hiszpańsku, oczywiście w tej akurat kwestii… zastałam bibliotekę zamkniętą, co ja mówię cały uniwersytet z wszystkimi jego oddziałami zamknięty!!! Wróciłam więc pokornie do pracy i wróciłam też do szperania w Internecie…  na szczęście na prawdziwą chemię też znalazłam trochę czasu ;) Sierpień to taki leniwy miesiąc, dopiero się zaczął a już nie mogę się doczekać końca!! Chociaż mam jeszcze inne powody żeby z niecierpliwością wyczekiwać jego końca ;)
W tym tygodniu doszłam też do bolesnego wniosku, czas wprowadzić cięcia budżetowe…lub inne strategie oszczędzania... i tak zaraz po wypłacie przerzucam się na transport bicingiem :D To świetne i strasznie tanie rozwiązanie w Barcelonie. Nie wszędzie wypaliłaby komunikacja rowerowa, bo to właśnie mam na myśli, ale tu gdzie prawie zawsze świeci słońce, możesz dzięki temu jednocześnie zaoszczędzić pieniądze (na metrze), zgubić zbędne kalorie, poprawić kondycję i jeszcze się opalić! Chyba nie może być lepiej :)
A weekend...? Weekend, spędzony na odkrywaniu sekretów Barcelony, no przesadziłam bo w zasadzie chodziliśmy z przewodnikiem :D  Każda pierwsza niedziela miesiąca to wstęp do większości muzeów Barcelony for free, co oznacza tanie zwiedzanie i oznacza też gigantyczne kolejki… Myślę że wystawę Picassa zostawię sobie gdzieś na listopad... może wtedy rzesza ludzi stojących w małych uliczkach nie będzie przekraczać 1.5 km… :D
Przeskakując do innego tematu, jakkolwiek wyjazdy takie jak ten zawsze kojarzą się z ludźmi których życie kręci się więc wokół hasła NEVER ENDING FUN, ale jak to w życiu każdy pojmuje to inaczej i muszę po raz pierwszy stwierdzić że chyba średnio trafiłam na swoja ekipę :( co nie znaczy że odczuwam nudę oczywiście… po prostu muszę się starać bardziej aniżeli dotychczas! A może ja po prostu już wyrosłam z pewnej formy rozrywki i potrzebuje innej, sama nie wiem… Podsumowując, jeśli ja nadal cieszę się swoim pobytem i inni również -> to chyba znaczy że każdy może znaleźć tu coś dla siebie!!!
Jak zwykle więc polecam ERASMUSA ;)