wtorek, 8 listopada 2011

Wspomnienie dni minionych

Hola
Czas najwyższy na małe wspomnienie wydarzeń tygodni ubiegłych… w zasadzie tak przyzwyczaiłam się do swojego trybu życia ze nic mnie już nie zaskakuje, że mój wypchany po brzegi grafik mnie nie dziwi, że brak czasu i przez to brak atrakcji przestaje mieć znaczenie. Trochę się pogrążyłam w standardzie życia, takim zwykłym wypełnianiu obowiązków z dnia na dzień. Nie dzieje się u mnie w zasadzie nic z erasmusowej definicji wymiany. Nie ma miejsca na cluby, nie ma czasu na liczne wyjazdy w moim kalendarzu….
Każdy dzień zdaje się być podobny… Wstaje rano do pracy, pracuje do 5h czasem dłużej, wracam do domu, chociaż w zasadzie nie wracam, w zasadzie  zawsze konieczne są zakupy, albo staję w szranki z nauką hiszpańskiego (każdy wtorek i czwartek odbywa się pod hasłem: „Quiero aprender espanol” ) lub… zostało miejsce na jakieś lub…? W zasadzie kiedy już jestem w domu, czeka mnie gotowanie, itd…
A kiedy zbliża się weekend, czas relaksu, jedyny czas kiedy mogę sobie pozwolić na chwile zapomnienia, na spotkanie ze znajomymi, na bezkarne wyjście na kawę na miasto… A może przesadzam, może zamiast zapomnieć się we wszystkim i cieszyć życie w Barcelonie zaczynam się zachowywać jak osoba dorosła. Tak, tak nie bójmy się tego słowa, mianowałam się kobietą dorosłą!
Nie jest jednak tak źle, w sowim nowym dorosłym życiu, pozwoliłam sobie na chwile przyjemności! Kupione bilety tylko czekały na ich wykorzystanie, a przede wszystkim ja czekałam na małe wakacje… byłam w Portugalii, po raz kolejny i po raz drugi tak cudownie spędziłam tam czas. Raz drugi, ale raz inny, raz w innym składzie i w innym mieście i raz nawet w innych warunkach pogodowych niż ostatnio J Było słonecznie, było ciepło i było tak przyjemnie i tak niewiarygodnie pięknie, że aż trudno uwierzyć że spędziłam tam kilka dni nie lipca a końca października J
Potrzebowałam takiego restartu! Ostatni miesiąc, gdzie działo się tyle, ale w zasadzie nie działo się nic… bo do jakiej kategorii można zaliczyć sprzątnie, urządzanie i powolna walkę o finał naszych starań… Na szczęście chyba jesteśmy na prostej J Chyba nareszcie wszystko się udajeJ Chyba towarzyszy nam dobra passa…?
Cieszę się, choć tak tęsknię że mam mniej radosny wyraz twarzy, ale cieszę się szczerze, skrycie i głęboko w sercu! To miejsce jest teraz inne, ale mimo wszytko podoba mi się ta zmiana!

Pozdrawiam
Ania

poniedziałek, 24 października 2011

Nowy epizod

Sama nie pamiętam, bez zaglądania na ostatni wpis, kiedy ostatni raz opowiadałam o wydarzeniach w Barcelonie… Jedna, później druga przeprowadzka, wielkie zmiany, wielkie nadzieje, wielkie porządki, wielkie zmęczenie i wiele jeszcze tego… a poza tym brak internetu! Cóż chyba już nic nie musze dopowiadać ;) Jak to się dzieje że wszystko się tak zmienia, więc odpowiedź jest banalna to po prostu kontynuacja telenoweli, o której wspominałam w poprzednich wpisach… wydaje mi się że całe to zamieszanie mamy już za sobą i że wreszcie z uśmiechem na twarzy i świadomością pełnej swobody będziemy się cieszyć ze swojego nowego pokoju w starym mieszkaniu, ale po jego pełnej metamorfozieJ Po tygodniu sprzątania wreszcie mieszkanie ( no może z wyjątkiem salonu) przypomina przytulne mieszkanko, gdzie ani śladu broni biologicznej, sosu sojowego i wosku ze świeczek, etc…
Nie chce wchodzić w szczegóły wydarzeń z ubiegłego tygodnia, bo sama chyba chce o nich zapomnieć! Powroty do domu, który nadal był w stanie dezorganizacji po przeprowadzce i totalnej dezynfekcji po wieloletniej lokatorce, można opisać to tylko jednym słowem-> MASAKRA!
No cóż na szczęście czas płynie szybko, porządki też szły pełną parą więc czuje się już szczęśliwa i spokojna siedząc tu gdzie siedzę i tworzę nowy pozytywny post J
Oczywiście w przerwie między użyciem Cilit Bang i SOSY (silnie żrący chiński środek na wszystko) miałam też bardziej przyjemne chwile jak np. środowe wyjście z IAESTE, spotkanie na plotki czy weekend w nastroju ogólnohiszpańśkiego zjazdu IAESTE J Należało się nam coś po tych wariacjach ze ścierką w roli głównej J
Zmieniając temat... wkrótce, bo już za 3 dni lecę do Portugalii po raz kolejny i już nie mogę się doczekać!!! Lecę do Adama (najlepszy przyjaciel ze studiów) i lecę w bardzo dobrym towarzystwie, więc nie może mi się nie podobać ;) Mam tylko nadzieję że uda mi się wykurować do pt bo na razie walczę z jakimś fatalnym wirusem L do pt mało i dużo czasu, ale na pewno wydobrzeję ;)
Tymczasem w Barcelonie pada… zrobiło się zimno i skończyło się lato, nowa pora roku, wszystko się zmieniło, ale tylko pogoda zmieniła się na gorszą, cała reszta jest DOBRA J

Pozdrawiam, Saludos
Ania (dla wtajemniczonych Drops, Tosia, lub też Tereska ;) ) 

niedziela, 2 października 2011

Zmiany, zmiany...

Hej, hej :)
Mówiąc o zmianach mam na myśli że właśnie  mnie czekają, a w zasadzie to wszytko już się zaczęły... i już nic nie da się powstrzymać :) Cieszę się bo chociaż wszytko jest takie szalone i takie zakręcone i ciężko w tym znaleźć jakąś logikę to ostatecznie sprowadza się do jednego szczęśliwego zakończenia. Prawdę mówiąc moje życie nigdy nie było zwykłe i spokojne, no może w dzieciństwie, ale musiałabym zapytać rodziców ;) wiec czemu się dziwić! Nie mam niestety czasu żeby wnikać w szczegóły historii która przewraca cały mój świat do góry nogami, w skrócie mam chwilowo nowe mieszkanie i w nowym składzie rozpoczynam pewnym sensie nowy etap w życiu... praca pozostaje bez zmian, dojazd chyba trochę lepszy :) jest tylko jeden haczyk...-> brak internetu... mam nadzieję że nie przeszkodzi mi to szalenie w pisaniu raz na tydzień-dwa sprawozdania ;) ale ostrzegam lojalnie że przechodzę na status "disconnected" :(
Pozdrawiam wszystkich cierpliwych i wytrwałych czytelników!!

Saludos
Ania

sobota, 17 września 2011

Czy to oznaka szaleństwa.. ?

Minęło już 11 tygodni, ponad dwa miesiące i minęły tak samo szybko jak i wolno. Dużo się działo i dużo się nadal dzieje, czas pędzi jak oszalały, o czym zresztą niejednokrotnie już wspominałam, ale... bo jak zwykle jest jakieś ale... chyba zaczyna mi trochę brakować domu. Przyzwyczaiłam się że zawsze kiedy zatęsknię po prostu wracam, ale tym razem nie wsiądę w pociąg który dowiezie mnie do Bobrownik w godzinę… Cóż na szczęście jest światełko w tym tunelu, a nawet dwa! Do grudnia coraz bliżej, a wtedy przez prawie miesiąc będę się rozkoszować Polską… a po drugie coraz mniej czasu do kolejnych odwiedzin z kraju!
Nigdy, albo prawie nigdy na wyjeździe takim jak ten życie układa się jak z płatka, więc u mnie też układa się różnie, ostatnio nawet trochę gorzej… Mam nadzieję, że niedługo jedna za druga sprawą się wyjaśnią, bo tak naprawdę jestem nimi trochę zmęczona... ale bez paniki, każdy z problemów ma już wszczętą procedurę rozwiązania! Czekam więc tylko na pozytywne zakończenie całego tego galimatiasu, o którym nawet nie chce mi się pisać. Myślę, że kiedyś po prostu napisze o tym książkę, albo może lepiej scenariusz... na pewno będzie idealny do jakiejś argentyńskiej telenoweli, a skoro w pewnym momencie mojego życia mam zamiar śmiało wykorzystywać język hiszpański, mój scenariusz sprzeda się w Ameryce Południowej jak świeże bułeczki J może koniec końców na całym zamieszaniu kiedyś zarobię…
Jak widzicie nie ma co narzekać, zresztą nie ważne co się dzieje nigdy nie jestem sama z moimi kłopotami. Ostatnio np ogromnym wsparciem obdarzyły mnie moje Słoneczka, które przyjechały do Barcelony zaraz po powrocie Mateusza i Michała do Polski. Nie mogłam spędzić z nimi tyle czasu ile bym chciała, ale przecież musieli też nacieszyć się sobą J ja widywałam się z nimi wieczorami i szczerze to codziennie ledwo wstawałam rano do pracy, ale muszę przyznać że warto było!!! Nie tylko świetnie się z nimi bawiłam, nie tylko odwiedziłam Sitges i kilka fajnych miejsc w Barcelonie, ale przede co nieco dzięki nim zrozumiałam. Czasem za dużo myślę, za dużo analizuje, a przecież życie to chwila... i trzeba tą chwilę umieć wykorzystać. 
Mam w życiu wiele szczęścia i śmiem twierdzić że za mało doceniam to co los mi zsyła… Owszem bywa ciężko, ale zawsze jest ktoś na kogo mogę liczyć. Spotkałam na swojej drodze fantastycznych ludzi i kiedy teraz się nad tym zastanawiam, myślę że jestem ogromną farciarą!
Tym akcentem kończę post na dziś i cieszę się… naprawdę się cieszę, pomimo wszystko usmiecham się do siebie, czy to oznaka szaleństwa… ? :)
Saludos 
Ania

środa, 7 września 2011

Wakacje potrzebne od zaraz...

Powinnam chyba zacząć od słów przepraszam… upłynęło mnóstwo czasu od mojego ostatniego wpisu, ale… tym razem wcale nie chodzi o zły humor, tym razem jestem cała w skowronkach, świeżo po urlopie, pełna entuzjazmu i gotowa na nowe wyzwania losu! Mo ja przyszłość tu zapowiada się całkiem ciekawie, poznałam Erasmusów z Barcelony, tzn nie mogłam poznać wszystkich bo jest ich stanowczo za wielu żeby spamiętać wszystkie imiona, spodziewam się kilku wizyt z Polski… bilety już albo prawie kupione, daty poznane! J no i oczywiście w planach kolejna fiesta w Barcelonie, jedna z najfajniejszychJ I jak to się nie cieszyć z takiego wyjazduJ
Mam zaległości więc będę konkretna w swoich opowieściach… nawiązując do przedostatniego tygodnia sierpnia, cóż… działo się dużo, jak zwykle zresztą i było można powiedzieć działo się na sportowo J Oprócz przygotowań do odwiedzin i moich wakacji, grałam w siatkę na plaży, piłkę nożną na uniwersytecie i miałam też wyścigi w pracy! Myślę że Marshal z którym pracowałam przez sierpień zastanawiał się jakie tempo wytrzymam, więc ilość reakcji wydłużała się w nieskończoność! W sumie miało to swoje dobre strony, nie miałam nawet sekundy żeby się ponudzić J Marshal jest przy tym niesamowicie zabawny i bosko mówi po ang wiec mogłam się rozkoszować moja niewiedzą z hiszpańskiego i mówić swobodnie in English :D Co więcej, mając milion reakcji w planach Marshal zawsze się ze mną konsultuje i nie traktuje mnie jak studentki, ale jak kogoś z kim można prowadzić dyskusje i faktycznie mieliśmy kilka wspólnych pomysłów J praca szybka i męcząca, ale… pozytywnie męcząca! Tyle w kwestii mojej sportowej aktywności, która i tak musze przyznać robi wrażenie J w dodatku ja grająca w piłkę nożną… a podobno byłam całkiem niezła :D zresztą na fb są albo będą zdjęcia :D
Przechodząc to tematu bardziej aktualnego.. tematu ubiegłego tygodnia i moich wakacjiJ W sumie pewnie brzmi to dla Was głupio, bo mieszkając w Barcelonie teoretycznie jest się na jednych wielkich wakacjach, ale jak już wspomniałam to tylko mylne wrażenie… ostatnie tygodnie dały mi się we znaki. Masa pracy, napięty grafik, żar z nieba… potrzebowałam zwolnić na chwile. w kwestii zwolnień, nadal należy mi się mandat, ale wakacje było boskie J W pt i sobotę biegałam jeszcze jak oszalała żeby załatwić wszystko J ale w nd o 12:30 odebrałam z lotniska w Barcelonie Magnusa i Marianę i o tej samej godzinie ale w Gironie lądowała dwuosobowa wycieczka z Polski J Mariana i Magnus w sumie mieli wycieczkę objazdowa po Europie i zjawiali się tylko na dwa dni wiec chciałam im jak najwięcej pokazać z Barcelony, z chłopcami z Polski mogłam mogłam spędzić kolejne rozkoszne 5 dniJ
Gdy w niedzielę wszyscy połączyliśmy się wreszcie w jedną „zorganizowaną” wycieczkę ruszyliśmy przez Arc de Triomf do Park de la Ciutadella, a później nad morze przy samym Kolumbie spoglądającym znad Rambli… oczywiście wszystko z wliczonymi przystankami na obowiązkowe piwo! Kontynuując wycieczkę po naszych „bebidas”  na plaży ruszyliśmy Ramblami, z przystankiem na Boqueria…. soczek ze świeżych owoców wskazany J mam tylko nadzieję ze nie pomyliłam dni… Później metro i szybko na pokaz sztucznych ogni na zakończenie fiesty na Sants J ciąg dalszy to spacerek na Montjuic i show na Font Magica… myślę że dzień można ewidentnie zaliczyć do udanych J
Dzień drugi. Meeting point, Plaza Catalunya, bo tam znaleźć się można najłatwiej i wyprawa w gąszcz ciasnych uliczek Barri Gotic, gdzie za każdym rogiem nagle wyłania się katedra, przytulna kafejka, a później już droga wiodąca prosto do morza… Nic dziwnego że niejedna osoba zakochała się w tej magii Barcelony J  
Barcelona nie kończy się jednak na Ramblach i Barri Gotic wiec po małej kawie wylądowaliśmy w Sagrada Familia, a stamtąd na spotkanie ze znajomymi w Parc Guell J Brzmi dobrze...? To jeszcze nie koniec! Po takich przygodach udaliśmy się na koncert Jazzowy… Miły przyjemny lokal na Plaça Reial zaskoczył nas świetnym klimatem i jeszcze lepszą muzyką… Tylko dwa dni, a tyle wrażeń.. więc pewnie nikogo nie zaskoczę że w pewnym momencie biorąc pod uwagę tempo mojego życia byłam zmęczona i chciałam po prostu się, położyć, poleniuchować!
Dzień trzeci. Zmęczona czy nie, nie zwolniłam oczywiście… ruszyliśmy sprawdzić jak powstają wieże z ludzi na fieście w Vilafranca J Koleżanka z pracy zaprosiła nas do siebie, oprowadziła po mieście i dzięki niej zobaczyłam jak fantastycznie potrafią się bawić ludzie kiedy wokoło panuje fiesta J tych emocji nie da się opisać, wszystko jest kolorowe, wszyscy uśmiechnięci i w tłumie gapiów próbujesz uchwycić fragment popisu kolejnego zespołu prezentującego swoje talenty przy skocznych dźwiękach katalońskiej muzyki! J Tak minął nam wtorek J Finał dnia był już w domu przy uruchamianiu pralki, uroki rzeczy martwych, stara się zwyczajnie zepsuła…. Też było fajnie i dostaliśmy nawet oficjalne zaproszenie na kolacje do właściciela mojego mieszkania. Czemu…? bo jesteśmy taaacy sympatyczni :D
Środa i czwartek -> czas na urlop w Portugalii!!! Tym razem mogłam naprawdę odpocząć od zgiełku Barcelony… było bosko, było rozkosznie, było…. Tak jak sobie wymarzyłam J Samolot wylądował w Porto, pogoda w sam raz na zwiedzanie, bo nie było gorąco, nie było też zimno… cały dzień upłynął nam na wspinaniu się na kolejna górkę kryjącą nowe kolorowe kamieniczki, zdobione tradycyjnymi azulejos, poznawaniu zakątków które zaskakują uroda, jeszcze bardziej jednak zaskakuje brak zainteresowania nimi… Ostatnie zdanie brzmi wyjątkowo niezgrabnie, ale taka jest prawda! Przy całym uroku Porto, miasto wydaje się być zapomniane przez ludzi… trochę przypomina mi Łódź, miasto które tez ma tyle do odkrycia, ale tu też trzeba jeszcze wiele zainwestować żeby pokazać jego piękno. Cóż znaczy Porto… wieczorem jest się w Aveiro-> Wenecji Portugalii. Niech każdy kto przekroczy granice Portugalii nie zapomni odwiedzić tego miejsca! Ono po prostu urzeka… takie małe, a tak rozwinięte, przy tym ciche i rozkoszne, zapraszające masa małych kawiarni, kuszące wystawami z każdym z wyśnionych ciastek których trzeba spróbować, aż żal myśleć że tak krótko tam byłam… ale wrócę, wiem ze wrócę J
Piątek, wreszcie spokojny, chwila na spacer, zimne coś na plaży… dobre towarzystwo, dobra pogoda, dobre jedzenie, duuużo jedzenia J dzień zwieńczony kolacją u Carlosa, czyli właściciela mieszkania… nim się obejrzeliśmy nastała sobota… dzień ostatni i dzień pożegnania bo w nocy, właściwie rano bo o 3:30 pojechali…  ja zostałam i dziś spodziewam się kolejnej wizyty J  
Wspomnę jeszcze że w ramach przyjaźni polsko-chińskiej zorganizowaliśmy sobie wspólny obiad z Wendy moją współlokatorką! Były skrzydełka z kurczaka w coca-coli, ryż z warzywami, placki ziemniaczane na słodko i nawet koncert J Tak, właśnie tak… Wendy gra na instrumencie którego nazwy nie potrafię ani wymówić ani powtórzyć, ale gra fantastycznie!!! Słuchanie jej było czystą przyjemnością J
To chyba na tyle… jeśli ktoś dotrwał do końca, podziwiam wytrwałość :D
Besos śle jak zawsze ;)

niedziela, 21 sierpnia 2011

Barcelona-> ciąg dalszy


Wróciłam do swojego ja :D i dziś mogę opisać moje przypadki z przeciągu już dwóch tygodni… Zaskoczę wszystkich...w zeszły weekend miałam chwilkę dla siebie, wiec postanowiłam sprawdzić jak blog wyglądać powinien… a więc czytałam blogi tematyczno różne i osób różnych. Pierwszy raz tworze opowieść o samej sobie i zastanawiam się zwyczajnie w jakie słowa ubrać moją opowieść aby była przyjemna dla Was i… dla mnie kiedy będę już do niej wracać… Blog, co to takiego bardziej dziennik czy bardziej pamiętnik… pisać konkretnie o faktach i wydarzeniach z przeciągu dni ostatnich czy pozostawiać w nim „odbicie online” wszystkich emocji i uczuć które towarzyszyły mi w tym czasie. Nie wszyscy być może wiedzą ale z natury jestem straszną gadułą, więc pewnie efekt ocenię pod koniec pisania-> efekt słowotoku zapisany tym razem ekranie monitora : )
Przechodząc do tematu głównego… Tydzień mija za tygodniem i w zasadzie czuję się tu coraz bardziej u siebie... ulice nie wydają się już takie obce i coraz częściej chodzę bez mapy, język brzmi o wiele przyjemniej i ma już jakieś znaczenie, a ludzi, hmm cóż to tylko Hiszpanie mają swoje wady :P
Generalizując wszystko wydaje się być takie zwyczajne, żyję sobie z dnia na dzień zmieniając kartki w kalendarzu, a może tylko mi się tak wydaje i to tylko efekt nadmiaru pracy. W zasadzie ostatnio po wyrobieniu swoich już standardowych nadgodzin kiedy wracam do domu mam ochotę położyć się i zasnąć… ale spokojnie, nie poddaję się tak łatwo zmęczeniu ;) ostatnio w ramach relaksu byłam na koncercie jazzowym… Barcelona paradoksalnie w sierpniu, bo przecież to miesiąc gdzie nic nie działa i wszyscy urlopują gdzieś na Costa Brava, ma wiele do zaoferowania : ) Fiesty, koncerty, open air festivals i wszystko oczywiście z wejściem for free! Jazz concert był fajny, ale towarzystwo fajniejsze! Brakuje mi takich spontanicznych wypadów, tu faktycznie trzeba zorganizować całą wycieczkę żeby się gdzieś wybrać… z drugiej strony zawsze kończymy w gronie gdzie każdy znajdzie odpowiadającą mu osobę, taką z którą chce porozmawiać więc koniec końców każdy jest zadowolony ;) Przy okazji poznałam trochę nowych ludzi i dowiedziałam się o kilku nowych miejscach… fajnie : )
Czas płynął i przyszedł weekend, wszyscy się rozjechali, m.in. do Walencji, a ja… cóż bez wypłaty na koncie mogłam się wybrać na plaże ;) tak też zrobiłam-> z Sofi ruszyłyśmy do Mataro! Na szczęście z Sofi nigdy się nie nudzę, zawsze mamy temat do „plotek” i pomysł na jakąś aktywność! Był to długi weekend więc w niedzielę zamiast do łóżka uderzyliśmy z polską mafią i Sofi do klubu salsy!! Nikt, absolutnie nikt nie umiał tańczyć salsy, a klub okazał się klubem dla profesjonalistów, nie dla amatorów jak my :P co nie zmienia faktu ze mieliśmy lots of FUN! Tylko ludzie wokoło nas się dziwnie patrzyli… Pochwalę się że udało mi się zatańczyć z jakimś Hiszpanem.. uważam to za mój osobisty sukces, szczególnie ze nie mając pojęcia o salsie, nie było tak źle :D Noc zaliczam do jak najbardziej udanych !!! :D Nie zmienia to faktu ze kurs salsy należy zapisać na liście rzeczy koniecznych do zrobienia w przyszłości ;)
Tydzień miniony, to tydzień Fiesty na Gracia !!! Każdy mówił że będzie niesamowicie i było, tzn jest bo dziś się kończy, ale spokojnie jutro już rozpoczyna się fiesta na Sants : ) Hiszpanie ewidentnie mają fantazje, co widać na każdej z ulic na Gracia, aż żałuje że nie mam lepszego aparatu i jakichkolwiek zdolności do robienia zdjęć wtedy mogłabym jakoś odwzorować widok który miałam przed oczami… Naprawdę robi wrażenie i ta atmosfera, koncerty na każdym z placyków.. jak wielkie juwenalia w Łodzi : ) W dodatku w międzyczasie był jeszcze mecz Barcelona-Real Madryt… więc wyobraźcie sobie co się wtedy działo… nie musiałam wychodzić z domu żeby wiedzieć jaki jest wynik meczu : D wszyscy wiwatowali i słychać było ogólną radość na ulicach Barcelony, na Gracii musiało to wyglądać jeszcze lepiej, szczęśliwi ludzie maszerujący kolorowymi ulicami… i mnie tam nie było ;( no cóż nie zawsze można być wszędzie…
Kolejny weekend, cóż oczywiście Fiesta na Gracia, zakończona huśtawkami o 3 rano… btw nie wiedziałam ze moja okolica jest aż taka fajna ; ) i sobota Mataro-> pożegnanie Darko!
W życiu wszystko ma swój początek i ma swój koniec… dla wielu osób właśnie zbliża się nieuchronnie koniec przygody w Barcelonie! Pożegnania zawsze są trudne, chociaż tym razem mniej zżyłam się z ludźmi… Wspominałam już wcześniej o tym… trudno tu o jakieś przyjaźnie więc choć byłoby by miło znaleźć bratnia duszę, jakby to ujęła Ania z Zielonego Wzgórza, wmawiam sobie że mam jeszcze czas, bo mój czas się tu jeszcze przecież nie skończył i nie wszyscy opuszczają Barcelonę! Nie ma co panikować ; ) 
Mam nadzieję ze objętość tego wpisu nikogo nie zniechęciła… ostrzegałam że często włącza mi się słowotok : P
Saludos
Ania

środa, 17 sierpnia 2011

Małopozytywnie...

Miałam dziś wielki plan dokonać wilkiego wpisu!!! Ostatnio, a może jak zawsze :) sporo się dzieje i jest dużo wydarzeń do opisania... ale z całą stanowczością, muszę stwierdzić że dzień dzisiejszy nie jest dniem dobrym na pisanie i że nie powinnam dziś tworzyć żadnych, absolutnie żadnych tekstów, bo zdecydowanie w żaden sposób nie będą one pasować do stylu w jakim chciałabym prowadzić tego bloga...
Cóż z bólem muszę stwierdzić że ewidentnie jestem dziś w ponurym nastroju i mam wieczór narzekania, więc jak tu stworzyć coś pozytywnego kiedy w głowie czają sie złowrogie, czarne myśli...
Tak naprawdę wiem tylko o kilku osobach, które spędzają czas nad moimi wpisami... nie wiem wiec dla kogo piszę, ale nie chce żeby to co wyrażam przypominało wypowiedź zgorzkniałego tetryka...mam nadzieję że nim nie jestem. Miejsca takie jak to, wyjazdy takie jak ten i programy jak Erasmus mają nas pozytywnie ładować... często bywałam kiedyś smutna i przygaszona, ale za każdym razem kiedy los rzucał mnie w nieznane nabierałam optymizmu i  entuzjazmu...  tak wiec zamiast dziś kierować się złymi emocjami, postaram się z nowym spojrzeniem opisać wszystko co wydarzyło się w przeciągu tygodnia jutro, pojutrze... a tymczasem pozdrawiam i do następnego 
Ania