środa, 7 września 2011

Wakacje potrzebne od zaraz...

Powinnam chyba zacząć od słów przepraszam… upłynęło mnóstwo czasu od mojego ostatniego wpisu, ale… tym razem wcale nie chodzi o zły humor, tym razem jestem cała w skowronkach, świeżo po urlopie, pełna entuzjazmu i gotowa na nowe wyzwania losu! Mo ja przyszłość tu zapowiada się całkiem ciekawie, poznałam Erasmusów z Barcelony, tzn nie mogłam poznać wszystkich bo jest ich stanowczo za wielu żeby spamiętać wszystkie imiona, spodziewam się kilku wizyt z Polski… bilety już albo prawie kupione, daty poznane! J no i oczywiście w planach kolejna fiesta w Barcelonie, jedna z najfajniejszychJ I jak to się nie cieszyć z takiego wyjazduJ
Mam zaległości więc będę konkretna w swoich opowieściach… nawiązując do przedostatniego tygodnia sierpnia, cóż… działo się dużo, jak zwykle zresztą i było można powiedzieć działo się na sportowo J Oprócz przygotowań do odwiedzin i moich wakacji, grałam w siatkę na plaży, piłkę nożną na uniwersytecie i miałam też wyścigi w pracy! Myślę że Marshal z którym pracowałam przez sierpień zastanawiał się jakie tempo wytrzymam, więc ilość reakcji wydłużała się w nieskończoność! W sumie miało to swoje dobre strony, nie miałam nawet sekundy żeby się ponudzić J Marshal jest przy tym niesamowicie zabawny i bosko mówi po ang wiec mogłam się rozkoszować moja niewiedzą z hiszpańskiego i mówić swobodnie in English :D Co więcej, mając milion reakcji w planach Marshal zawsze się ze mną konsultuje i nie traktuje mnie jak studentki, ale jak kogoś z kim można prowadzić dyskusje i faktycznie mieliśmy kilka wspólnych pomysłów J praca szybka i męcząca, ale… pozytywnie męcząca! Tyle w kwestii mojej sportowej aktywności, która i tak musze przyznać robi wrażenie J w dodatku ja grająca w piłkę nożną… a podobno byłam całkiem niezła :D zresztą na fb są albo będą zdjęcia :D
Przechodząc to tematu bardziej aktualnego.. tematu ubiegłego tygodnia i moich wakacjiJ W sumie pewnie brzmi to dla Was głupio, bo mieszkając w Barcelonie teoretycznie jest się na jednych wielkich wakacjach, ale jak już wspomniałam to tylko mylne wrażenie… ostatnie tygodnie dały mi się we znaki. Masa pracy, napięty grafik, żar z nieba… potrzebowałam zwolnić na chwile. w kwestii zwolnień, nadal należy mi się mandat, ale wakacje było boskie J W pt i sobotę biegałam jeszcze jak oszalała żeby załatwić wszystko J ale w nd o 12:30 odebrałam z lotniska w Barcelonie Magnusa i Marianę i o tej samej godzinie ale w Gironie lądowała dwuosobowa wycieczka z Polski J Mariana i Magnus w sumie mieli wycieczkę objazdowa po Europie i zjawiali się tylko na dwa dni wiec chciałam im jak najwięcej pokazać z Barcelony, z chłopcami z Polski mogłam mogłam spędzić kolejne rozkoszne 5 dniJ
Gdy w niedzielę wszyscy połączyliśmy się wreszcie w jedną „zorganizowaną” wycieczkę ruszyliśmy przez Arc de Triomf do Park de la Ciutadella, a później nad morze przy samym Kolumbie spoglądającym znad Rambli… oczywiście wszystko z wliczonymi przystankami na obowiązkowe piwo! Kontynuując wycieczkę po naszych „bebidas”  na plaży ruszyliśmy Ramblami, z przystankiem na Boqueria…. soczek ze świeżych owoców wskazany J mam tylko nadzieję ze nie pomyliłam dni… Później metro i szybko na pokaz sztucznych ogni na zakończenie fiesty na Sants J ciąg dalszy to spacerek na Montjuic i show na Font Magica… myślę że dzień można ewidentnie zaliczyć do udanych J
Dzień drugi. Meeting point, Plaza Catalunya, bo tam znaleźć się można najłatwiej i wyprawa w gąszcz ciasnych uliczek Barri Gotic, gdzie za każdym rogiem nagle wyłania się katedra, przytulna kafejka, a później już droga wiodąca prosto do morza… Nic dziwnego że niejedna osoba zakochała się w tej magii Barcelony J  
Barcelona nie kończy się jednak na Ramblach i Barri Gotic wiec po małej kawie wylądowaliśmy w Sagrada Familia, a stamtąd na spotkanie ze znajomymi w Parc Guell J Brzmi dobrze...? To jeszcze nie koniec! Po takich przygodach udaliśmy się na koncert Jazzowy… Miły przyjemny lokal na Plaça Reial zaskoczył nas świetnym klimatem i jeszcze lepszą muzyką… Tylko dwa dni, a tyle wrażeń.. więc pewnie nikogo nie zaskoczę że w pewnym momencie biorąc pod uwagę tempo mojego życia byłam zmęczona i chciałam po prostu się, położyć, poleniuchować!
Dzień trzeci. Zmęczona czy nie, nie zwolniłam oczywiście… ruszyliśmy sprawdzić jak powstają wieże z ludzi na fieście w Vilafranca J Koleżanka z pracy zaprosiła nas do siebie, oprowadziła po mieście i dzięki niej zobaczyłam jak fantastycznie potrafią się bawić ludzie kiedy wokoło panuje fiesta J tych emocji nie da się opisać, wszystko jest kolorowe, wszyscy uśmiechnięci i w tłumie gapiów próbujesz uchwycić fragment popisu kolejnego zespołu prezentującego swoje talenty przy skocznych dźwiękach katalońskiej muzyki! J Tak minął nam wtorek J Finał dnia był już w domu przy uruchamianiu pralki, uroki rzeczy martwych, stara się zwyczajnie zepsuła…. Też było fajnie i dostaliśmy nawet oficjalne zaproszenie na kolacje do właściciela mojego mieszkania. Czemu…? bo jesteśmy taaacy sympatyczni :D
Środa i czwartek -> czas na urlop w Portugalii!!! Tym razem mogłam naprawdę odpocząć od zgiełku Barcelony… było bosko, było rozkosznie, było…. Tak jak sobie wymarzyłam J Samolot wylądował w Porto, pogoda w sam raz na zwiedzanie, bo nie było gorąco, nie było też zimno… cały dzień upłynął nam na wspinaniu się na kolejna górkę kryjącą nowe kolorowe kamieniczki, zdobione tradycyjnymi azulejos, poznawaniu zakątków które zaskakują uroda, jeszcze bardziej jednak zaskakuje brak zainteresowania nimi… Ostatnie zdanie brzmi wyjątkowo niezgrabnie, ale taka jest prawda! Przy całym uroku Porto, miasto wydaje się być zapomniane przez ludzi… trochę przypomina mi Łódź, miasto które tez ma tyle do odkrycia, ale tu też trzeba jeszcze wiele zainwestować żeby pokazać jego piękno. Cóż znaczy Porto… wieczorem jest się w Aveiro-> Wenecji Portugalii. Niech każdy kto przekroczy granice Portugalii nie zapomni odwiedzić tego miejsca! Ono po prostu urzeka… takie małe, a tak rozwinięte, przy tym ciche i rozkoszne, zapraszające masa małych kawiarni, kuszące wystawami z każdym z wyśnionych ciastek których trzeba spróbować, aż żal myśleć że tak krótko tam byłam… ale wrócę, wiem ze wrócę J
Piątek, wreszcie spokojny, chwila na spacer, zimne coś na plaży… dobre towarzystwo, dobra pogoda, dobre jedzenie, duuużo jedzenia J dzień zwieńczony kolacją u Carlosa, czyli właściciela mieszkania… nim się obejrzeliśmy nastała sobota… dzień ostatni i dzień pożegnania bo w nocy, właściwie rano bo o 3:30 pojechali…  ja zostałam i dziś spodziewam się kolejnej wizyty J  
Wspomnę jeszcze że w ramach przyjaźni polsko-chińskiej zorganizowaliśmy sobie wspólny obiad z Wendy moją współlokatorką! Były skrzydełka z kurczaka w coca-coli, ryż z warzywami, placki ziemniaczane na słodko i nawet koncert J Tak, właśnie tak… Wendy gra na instrumencie którego nazwy nie potrafię ani wymówić ani powtórzyć, ale gra fantastycznie!!! Słuchanie jej było czystą przyjemnością J
To chyba na tyle… jeśli ktoś dotrwał do końca, podziwiam wytrwałość :D
Besos śle jak zawsze ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz